2007 Medjugorie - Nowy projekt 1

Wyprawy rowerowe
po Sanktuariach maryjnych
Title
Przejdź do treści
Normal Text, Lorem ipsum dolor sit amet, consectetuer adipiscing elit.



Pielgrzymka rowerowa do Medjugorja

  1. Polska od Rybnika
  2. Czechy
  3. Słowacja
  4. Węgry
  5. Chorwacja
  6. Bośnia i Hercegowina

27.04.2007
pociągiem do Katowic

28.04.2007
Rano z Katowic do Rybnika, około południa Rybnik do granicy, 29km z Rybnika rowerem do Chałupek, 20km z Chałupek (granice) za Ostrawą (49km)

Od rana 27.04 byłem w pracy do godziny 13.15. Ostatnie pakowanie się w domu. Wyjazd pociągiem do Katowic o 20.45 pośpiesznym. Żona  Ewa, córka Ania i zięć Grzesiek odprowadzili i żegnali na peronie 4 na dworcu w Gdyni. Monika została w domu z moim wnuczkiem Hubertem i mamą. W pociągu było pełno rowerzystów (długi weekend). Jechałem z grupą Bąbelek (szef Stasiu, poznałem Zbyszka, który mnie wpuścił do przedziału. Był także młody Leszek i przewiesili mi rower na haku w pociągu i ja im też pomogłem. Rano w Katowicach byłem o 8.00g. Grupa pomogła mi przenieść rower ze schodów na drugi peron na pociąg do Rybnika dopiero za 2 godziny o 10.06. W Rybniku byłem dopiero o 11.00.

Z Rybnika wyruszyłem do Chałupek rowerem, mając dosyć przesiadek z takimi wielkimi ciężarami. Z Chałupek następnie do Ostrawy. Rower się dobrze spisywał. W Chałupkach poszedłem na małe zakupy spożywcze (zabrakło mi chleba). W Czechach za Ostrawą zauważyłem duży las (młodnik) i tam się rozbiłem na noc. Słychać bażanty z namiotu. Po drodze w Chałupkach widziałem je bardzo dobrze. Las był 300m od drogi. Potem okazało się, że to jest rezerwat. Zadziwiło mnie, że drzewa mają gałęzie częściowo poprzycinane.

29.04.07 Niedziela za Ostrawą między Pyskowice a Stara Bela

Od rana padało, a w nocy lało. Pogoda się zrobiła dopiero po południu, nawet wyszło słońce, ale było zimno. Przez deszczową  pogodę -głównie pozostałem w lasku przez całą niedzielę. Traktowałem to  jako dzień odpoczynku po nieprzespanej w Polsce nocy (spędzonej w pociągu).

30.04.2007 poniedziałek 121km Pyskowice - Stara Bela a Pozlovice (przez Luhocovice)

Wstałem o 7.00 i spokojnie się pakowałem i suszyłem namiot po deszczu i nocy. Gotowy byłem o 8.15 i wyjechałem z lasku, po drodze zrobiłem zakupy (3l mleka, cukier, konserwa, chleb). Po drodze za jakieś 50km kupiłem całego kurczaka z rożna i ogórkiem, cebulą oraz chleb. Połówkę kurczaka zostawiłem sobie na wieczór w drogę. Pogoda mi dopisała było chłodno, słonecznie i trochę wiało. Rozbiłem się  na noc przy drodze, aby daleko nie szukać (zauważyłem miejscówkę koło drogi jak tylko słońce było nisko). Mogłem jechać dalej, ale nie wiedziałem jak tam będzie dalej po drodze z miejscem na spanie. Była to mało widoczna polana. Zabudowania były dalej ok. 500 m. Noc spokojna bez wizyt nieproszonych...

1.05.2007 worek 139km przed Luhocovice do Cervenik koło Leopledy

Z rana wyjechałem z miejsca noclegu koło drogi (fotki) o 7.00. Po drodze zjadłem śniadanie koło małej kapliczki (mleko, konserwę mięsną i chleb). Byłem przekonany, że do granicy mam ok. 2-3dni, a tu się okazało, że zostało 30km. Niestety to były bardzo ciężkie 30 km do granicy. Jechałem pod górę i momentami musiałem pchać rower pod wysokie podjazdy 12-16 stopni. Pogoda była słoneczna, ale bardzo zimno .W czechach drogi są bardzo dobre.

Granicę przekroczyłem bez kontroli (graniczni kazali mi jechać). Od granicy droga była płaska i po prostej. Jechałem cały czas, nadrobiłem sporo  kilometrów. Po drodze na koniec, gdy szukałem na polach miejsca na nocleg, zgubiłem się (podobne drogi i pojechałem w bok. Tam spotkałem słowacką kobietę na rowerze-  Mara Iuhova, która, jak się dowiedziała, że jadę do Medugoria zaprosiła mnie do swojego domu gdzie jej cała rodzina była bardzo dla mnie miła i wierząca (obrazy święte, różance, byli też w Medugorju). Ugościli mnie. Wykąpałem się u nich i najadłem oraz poprałem swoje rzeczy. Słowacja wyglądają jak Austria czysto i porządek, drogi dobre podobnie .Słowacja trochę lasów, czasem trudno o miejsce na spanie.

2.05.2007 środa 142km z Cerevenik koło Leopledy do granicy węgierskiej i za nią na Węgrzech lasek 3-5km od granicy słowacko-węgierskiej.

Rano mili Słowacy (rodzina, która mnie ugościła dali mi śniadanie i pożegnali mnie). Ojciec odprowadził mnie rowerem na główną trasę. Dali mi obrazek Seca Pana Jezusa w krysztale jako podarek. Ja ojcu (mężowi goszczącej mnie Słowaczki) dałem zamknięcie do roweru - był on dodatkowy i  za ciężki (dodatkowe moje zamknięcie rowerowe- tzw umlow).

Dałem im także pocztówkę (M.B. Częstochowską). Jechało mi się mimo wszystko dobrze, ale było zimno i słonecznie, a wiatr wiał z boku i od przodu. Na początku miałem lenia, a potem po południu jazda szła dobrze. Na koniec dnia po przekroczeniu słowacko-węgierskiej  granicy  na ławeczce zjadłem kolację (kanapkę z szynką i wypiłem resztę wody). W lasku, przy drodze na York, po 3km znalazłem miejscówkę w gęstym lesie.

W nocy odwiedził mój namiot kozioł i bezczelnie beczał przy moim namiocie. W końcu krzyknąłem w jego kierunku i uciekł biegiem łamiąc gałęzie. Co kilka minut przejeżdżała kolejka i głośno turkotała całą noc. Czasem słychać było szybki samochód osobowy albo tir. W nocy słyszałem i rano widziałem bażanty w lesie, w którym spałem. W Słowacji trudno było o miejscówkę, bo prawie nie ma lasów tylko pola. Dobrze, że szybko przejechałem Słowację.

3.05.2007 127km czwartek lasek 3km od granicy i za Papa - Węgry

O 7.00 złożyłem namiot i śpiwór, karimatę. W nocy i rano było chłodno, ale nie padało, na szczęście. Węgry to też piękny, czysty kraj, może nie aż tak jak Czechy, ale mają dużo drzew. Na noclegi idealny kraj. Koło dróg są zagajniki leśne też. Ludzie są bardzo  normalni i spokojni. Nawet jeden starszy pan w piekarni kupił mi chleb widząc takiego objuczonego tobołami rowerzystę. (bo nie mogłem znaleźć węgierskich pieniędzy w jednej chwili).

Jechałem od 3km do granicy na GIOR-34 km a potem na PAPA a dalej skręciłem w bok  na DAKA aby ominąć góry. Nie padało, choć było pochmurnie, wiał jedynie słaby, boczny wsch. wiatr i lekko z przodu. Obiad zjadłem na ławce a kolację spożyłem miejscowości  DAKA. Rozbiłem się w lasku kilka km za DAKA jadąc spokojnie. Odebrałem wieczorem i rano smsy od rodziny, bo w dzień mam komórkę wyłączoną z uwagi na zasilanie. Noc była spokojna, ale przelotnie padał deszcz. Rano już sucho było-teren piaszczysty (las iglasty).

4.05.2007 piątek 89km Węgry od "za Papa" koło Daka - do Balaton (Keszthely)

Wstałem o 7.00 spakowałem się i jechałem dalej (w nocy przelotny deszcz padał). Droga była bardzo męcząca i powolna sporo podjazdów i gór bliżej Balatonu. Niebo się zachmurzyło i zaczął kropić deszcz, który nad Balatonem stał się już bardzo mocny i rzęsisty zaczęło lać jak z rynny. Przesiedziałem w tej pogodzie nad Balatonem. Powysyłałem trochę smsów do domu i zaczęła się szarówka i deszcz najpierw przelotny .W końcu tak lało, że nie wiedziałem co mam teraz robić?- czy jechać dalej czy tu pozostać. Wiedziałem, że o darmowy nocleg-nie ma mowy albo bardzo drogo, jak na moją kieszeń. Postanowiłem jechać dalej w tej ulewie, gdzieś przenocować.

Po 15km wróciłem się nad Balaton, bo było ciemno i lało niesamowicie ( jak się teraz tu rozbić w takiej ulewie). Znalazłem nad Balatonem, po długim szukaniu tanio hotelik "Bachus" za 39 Euro za noc. Potem torby i sakwy do pokoju nr 4 i rower dałem do garażu. Wykąpałem się, zjadłem kolację. Smsy do rodziny i poszedłem spać. Obudziłem się o 7.15 i koniec był spania. Wziełęm kąpiel, śniadanie i szykowanie się. Na śniadanie zupka z paczki-żurek (podwójny oraz chleb i jabłko. Podładowałem baterie i popakowałem się w godzinę i o 12.00 wyruszyłem dalej.

5.05.2007 sobota 88km Balaton (Keszthely) - Letenye 9.00 (koło granicy chorwackiej)

Start o 12.00 z hotelu "Bachus". Ciężko było wydostać się z  Keszthely. Pewna kobieta z samochodem poprowadziła mnie niby na skróty. W końcu ta droga rowerowa poprowadziła mnie do lasu a tam od deszczy były straszne kałuże i droga nieprzejezdna. Musiałem się wracać 9km, szukając i nadrabiając drogę Sarmelie, a potem prosto na południe. Zboczyłem z planowanej trasy i pojechałem na południe dalej przez bardzo dziwną i zaskakującą wieś Zalakomar. Tam zobaczyłem szokujący widok slumsów najgorszego gatunku. Zupełnie Calcuta- Indie .Pełno brudnych, biednych ludzi, dzieci cyganów, murzynów w domkach z płyt, desek, kartonów, bez okien, drzwi i dachu. Szok!!! Na mój widok patrzyli na mnie jakby chcieli mi wszystko zabrać i chyba zabić. Okropne twarze niektóre ze strupami, brudni, ociekające rynsztoki .Tak wyglądali jakby mieli w sobie demona .Patrzyli się na mój rower i sakwy. Zaczęli się podnosić z ziemi i kierować  w moim kierunku. Jeden nawet puścił się za mną zdezelowanym rowerem rowerem. Grunt był miękkawy na mój ciężki rower, koła lekko się zapadały. W pewnym momencie wyczułem, że mnie goni. Poczułem strach pierwszy raz, aż mi zrobiło się gorąco. Pomyślałem, że oni mogą mnie tu zabić, zakopać i ślad po mnie zaginie. Im chodziło o to co mam przy sobie. Nagle ze strachu stanąłem, odwróciłem się i wyjąłem nóż sprężynowy  o pokaźnej wielkości, który zabrałem z Polski. Wtedy facet  zatrzymał się, zamarł. Byłem tak przestraszony, że chciałem wpakować mu w udo,  aby mu nogi unieruchomić, na wypadek gdyby chciał mnie chwycić i  zatrzymać. Wiem ,że przeciwnikowi-napastnikowi należy nogi obezwładnić-to podstawa zwycięstwa. On natomiast wyczuł sytuacje i to, że nie żartuję. Wówczas ku mojemu zaskoczeniu odwrócił  się    i zaczął uciekać do swoich, którzy biegli w moim kierunku. Wtedy i ja przyspieszyłem w swoją ,przeciwną stronę. Rwałem ostro z tego piekielnego miejsca, modląc się tylko abym gumy nie złapał. Po drodze mijałem podobne gęby, ale w mniejszej ilości .Siłę w nogach miałem jeszcze większą - turbo . Nie zapomnę tej przygody nigdy. Rower i nogi mnie nie zawiodły.

Zaczęło się od tego momentu ostro lać. Po drodze zatrzymałem się przy jakimś zajeździe, gdzie imprezowała jakaś grupa kulturalnych ludzi. Podjechałem do nich i poprosiłem zwyczajowo o wodę w 2 termosy, a oni mi ją przynieśli i do tego ciastka, bardzo smaczne. Pogadałem sobie z nimi to z okazji ukończenia szkoły jeden zrobił. Myślałem, że przestanie padać, ale trzeba było się ubrać przeciwdeszczowo znowu i ruszać dalej. Dojechałem tak prawie pod granicę chorwacką-miejscowość Latenye. Jadąc zauważyłem w tej miejscowości po prawej stronie u schyłku dnia motel z 2 baraków po 8-9 Euro, udało mi się zamiast Euro zapłacić 1800 węgierskimi forintami, które mi zostały. Rower mam w pokoju(pokój 3-osobowy), trochę było chłodno i mocno lał deszcz za oknem. Poszedłem spać około godziny 22.00. Długo w nocy hałasowali goście. Jak zasnąłem nad ranem nikogo w motelu nie było, żadnych gości ani gospodarzy. Wychodząc żywej duszy nie widziałem, więc otworzyłem bramę i wyjechałem udając się do granicy, ale to już niedziela w opisie niżej.

6.05.2007 niedziela 67km Letenye (koło granicy chorwackiej) do Ludbreg (Chorwacja)

ok.9.30 wyjechałem z Letenye i podziwiałem poranek lekko zamglony. Wkrótce przejście graniczne Węgry - Chorwacja (2 pasy ruchu  po obu stronach). W obu sprawdzali mi paszport. Po pierwszym  na lewo był kantor gdzie zmieniłem węgierskie forinty i dostałem za to chorwackie kuny. Wreszcie mgła zniknęła i zaczęło pokazywać się upragnione słońce. Kałuże świadczyły, że tak jak na Węgrzech tak i w Chorwacji mocno padało. Słońce wychodziło coraz bardziej i zaczęło się robić coraz bardziej cieplej. Podziwiałem widoki (pola, Gorican, Dojni Krajovec, Prolog, Hrzenica-w niej poprosiłem jakąś rodzinę siedzącą w ogrodzie o wodę, a oni zaprosili mnie do stołu na obiad (dużo mięsa, warzyw, kawa i ciasto). Porobiłem z nimi pamiątkowe zdjęcia i dalej pojechałem do Ludbregu. Tam dojechałem w południe. Piękne miasteczko, stary kościół, exlusiv hotel "Crnković". Poszedłem do miasta na festyn, a tam stoiska z kwiatami, śpiewy i gra piosenki na podeście  rynkowym w centrum koncertowali. Piękna pogoda, słońce świeciło. W hotelowym pokoju miałem rower. Byłem także w starym kościele, ale nie było mszy świętej. Dowiedziałem się od tamtejszych sióstr, że jest różaniec, rozważania modlitewno-maryjne o 19.00. Do hotelu wróciłem po nich o 21.00. Zjadłem kolację (herbata, konserwa z chlebem). Trochę oglądałem TV- EuroSport  (boks-Honyfild walczył i wygrał). Po kolacji wykąpałem się i poszedłem spać  o 22.40.

07.05.2007 poniedziałek 156km Ludbreg-Grancari poniżej 10km Zagreb  Breżovica

Rano o 8.45 byłem już spakowany, zniosłem rower z pokoju ( nr 16) z hoteliku "Crnković" po pożegnaniu z personelem w recepcji,  wypoczęty po noclegu hotelowym ruszyłem z impetem i energią w góry. Z bardzo krótkimi przerwami jechałem dalej do celu. Po drodze bez śniadania stanąłem przed sklepikiem spożywczym prosząc o ciepłą wodę do mojej nescafe, w proszku (2torebki) , które otrzymałem od gościnnego sklepikarza ciepłą wodę do mojego kubka. Zapytał skąd i dokąd jadę. Jak się dowiedział postanowił bezinteresownie jeszcze dać kiść bananów i ciastko. Niesamowity człowiek. Zaraz  po takim śniadaniu podziękowałem mu i szybko ruszyłem dalej w góry. Szło mi kondycyjnie rewelacyjnie (wyrobiłem sobie kondycję) i nabrałem więcej sił. Jechałem z małymi przerwami aż do Zagrzebia- ponad 130km. Sam Zagrzeb nie miał końca ok. 24 km, pełno szyn tramwajowych, na które musiałem uważać, kocie łby, ciasnota, brak dróg rowerowych. Musiałem pilnować, aby koła nie utkwiły w szynach. Trochę pobłądziłem. Pomógł mi wyjechać z Zagrzebia, młody, napotkany rowerzysta Chorwat z Zagrzebia, miał na imię Sasza. Zrobiłem mu, a on mi pamiątkowe fotki w Zagrzebiu, aż do drogi wyjściowej z miasta tj. ok. 1,5godziny jechał ze mną . Był miły, życzliwy i podobał się mu pomysł mojego wyjazdu i mój rower. Łącznie jechał ze mną ok. 35-40km (Brezgwica,Hrvalski Leskovac) i tam się pożegnaliśmy. Jak  mu wspomniałem wcześniej, że w zeszłym roku jechałem z Gdyni do Rzymu to już całkowicie był mną zaciekawiony, zaszokowany pełen podziwu.W końcu już jechałem znowu sam. Dojeżdżając do Grancavi zapytałem gospodarza koło drogi o możliwość rozbicia namiotu na trawie u niego lub obok jego ogrodu, ale odmówił, proponując jechać trochę dalej. W końcu za trzecim razem modląc się do Boga by pomógł mi znaleźć miejsce na nocleg, zauważyłem pewną otyłą kobietę siedzącą z synem na ławeczce przed domem. Poprosiłem ją o wodę do termosu i przy okazji zapytałem o miejsce na nocleg (namiot). Zgodzili się mówiąc, że jest tu obok dom parterowy, budyneczek w nim pokoik z łóżkiem. Potem zaprosili mnie na kolację (chleb, boczek wędzony, sucha kiełbasa, cebula).Następnie doszedł jeszcze jeden syn z pola i poinformował mnie jak dalej mam jechać na swojej własnej mapce, którą mnie obdarowali. Była miła i wesoła atmosfera przy wspólnej kolacji. Po niej udałem się do swego pokoju spać, ale jeszcze doładowywałem akumulatory (aparat fotograficzny i telefon). Śpiwór maiłem w nocy swój, bo było tam tylko zużyte prześcieradło, poduszka obleczoną  i koc. W nocy było trochę chłodno, więc się przykryłem swoim milutkim śpiworem, a przed snem jak zawsze popisałem trochę w moim dzienniku okrętowym wspomnienia dnia i poszedłem spać.

8.05.2007 Wtorek: 129km Graucari za Zagrzebiem  Hrvachi Blagaj koło Sluny przez Karlovac

Rano wstałem o 7.00 i popakowałem się. Ok. 7.30 już  kręciła się właścicielka. Szybko ogarnąłem się, zrobiłem zdjęcia i jechałem dalej w dalszą  drogę. Po drodze pokonywałem spore góry. Najpierw jechałem na Karlovac. W miejscowości  Sisijavic przypadkiem odwiedziłem prywatny, chorwacki dom starców. Zauważyłem  z drogi w podwórku stare kobiety i dziadków .Gdy tam wjechałem aż mi zaklaskali. Spodobał im się taki śmiałek jak ja. Poczęstowali mnie piciem i obiadem. Byli bardzo serdeczni. Jednemu naprawiłem stary rower, miał przebitą dętkę. Potem zrobiłem pamiątkowe fotki, gdyż pogoda była cudowna-upalna. Właśnie  u nich  zepsuła mi się końcówka jednej z nóżek mojego stojaka do aparatu fotograficznego i nie dało się naprawić. Nie mogłem jej do końca chować. Dostałem od nich dwukrotnie do  picia  napój pomarańczowy. Jadąc jeszcze wcześniej  przez te wioski przemierzyłem  przez Jamnicke Kiselice. Jakiś pan naprawiający samochód obdarował mnie dwoma butelkami wody mineralnej. Tego dnia fotografowałem napotkane bociany na słupach i polach. Przejechałem Karlovac i postanowiłem się udać nad Jez. Pitwickie, więc zboczyłem z trasy na Slunj. Dużo gór i zjazdów, upał męczący masa wysokich podjazdów. Zatrzymałem się po drodze by zjeść obiadokolację w Goljakach.Dalej,  długo jadąc,  wreszcie  zatrzymałem się i rozbiłem namiot koło  Hrvacki  Blagaj w sąsiadującym lesie przy Slunj.

9.05.2007 Środa: 67km  Hrvacki Blagaj: koło Slunj, Plitwickie Jezierce

Wystartowałem dopiero jak się wyspałem - (jak zawsze) po godzinie 10.30 - dosyć późno. Z rana okazało się, że spałem w namiocie na terenie rezerwatu po raz kolejny, poinformowała mnie moja żona Ewa, która cały czas śledziła mnie na mapie w domu (smsy). Na trasie najpierw było pochmurno, a potem upał, słońce i cały czas wysokie , meczące mocno góry. Ogólnie cały dzień był bardzo męczący. Dotarłem nad Jez. Plitwickie o 17.00 i zjechałem na dół kanion i oniemiałem z zachwytu. Bajkowy wygląd jezior.Jasno - niebieska czysta woda, a w niej pływały zupełnie niebojące się ryby. Widok niespotykany dotąd. Warto było to zobaczyć. Karmiłem rybki okruchami chleba bezpośrednio do pyszczka. Po zobaczeniu tej zaczarowanej bajki musiałem znowu się wspiąć w górę aby to piękne miejsce opuścić, bo było już późno.  Wcześniej zrobiłem pełno zdjęć. Szukałem noclegu jak zwykle. Przy Jeziorach chytrzy i bogaci Chorwaci chcieli ode mnie 70 Euro. W końcu 5 km dalej natrafiłem na gospodarzy za Jez Plitwickimi , których poprosiłem o możliwość rozbicia namiotu - zgodzili się. Pozwolili mi się umyć i poczęstowali mnie kolacją a na koniec tradycyjna nalewka rakija. Trochę podładowałem akumulatory do aparatu fotograficznego i lampek. Po kolacji poszedłem do namiotu, odpaliłem lampę gazową bo musiałem trochę jeszcze porobić (napisać smsy, wyznaczyć trasę i popisać pamiętnik z dnia) była godzina 21.40 jak wyszedłem od nich. Rower został u nich w garażu. Poszedłem spać po rozłożeniu karimaty i śpiwora.

10.05.2007 Czwartek: 94km za Plitwickie Jezierce Gracac

Wstałem o 7.30 z namiotu i zacząłem się pakować i szykować do drogi. Trochę, było rosy ale nic nie padało za pół godziny nawet wyjrzało słońce. Wysuszyłem namiot. I musiałem wymienić łańcuch, bo przejechałem na nim już jakieś 1200km w górach. Jechałem mocno naciskając na pedały  w górach na Korenica, Bjelopolijc, Pecane, Udbina, Donic, Brudno, Derungaj aż do Gracac. Droga była znowuż męcząca przez góry i upał, brak cienia przy drodze, bezludne tereny, skały. Widziałem dużo opuszczonych domostw, brak żywej duszy, brak przejeżdżających samochodów- wszystko snuło się autostradami. Piękna, dziewicza  przyroda. Na którymś z kolei postoju koło lasku zauważyłem węża miał chyba ze 40cm, był zupełnie blisko miejsca, gdzie chciałem usiąść. Gdy mnie dostrzegł oddalił się w krzaki i tak poza dużym zmęczeniem i upałem nic się nie działo. Ciężki był dzień, ale dużo przejechałem mimo upału i gór, bez cienia. Dokuczliwy był brak wody, która mi się skończyła-tego dnia wypiłem ok. 6 litrów. W Garcac zapytałem młodego człowieka naprawiającego w ogrodzie samochód, czy mogę się rozbić. Miał trochę opory twierdząc, że nie jest właścicielem, ale przyszedł właściciel podobno policjant i zgodził się na rozbicie namiotu. Przy rozbijaniu namiotu ten człowiek co naprawiał samochód  powiedział, że jak właściciel wróci (bo pojechał gdzieś samochodem) to zapraszają na mały poczęstunek. Było miło u nich. O 23.00 poszedłem spać do mojego namiotu.

11.05.2007 piątek: 62km Gracac-Benkovac

Wstałem o 5.30 bo na 6.00 byłem zaproszony na kawę i ciastka. Właściciel miał komputer i wczoraj wieczorem mogłem im pokazać fotki z mojej wyprawy do Rzymu rok temu. Zostawiłem mu na pulpicie najciekawsze zdjęcia z Rzymu, w tym fotki z ks. Marianem Wojtasikiem, który mi w Polsce rok temu towarzyszył do Krakowa (87 lat). Pokazałem swoje fotomontaże i inne humory. Rano chwilę pogadaliśmy no i on pojechał do pracy, a ja poszedłem składać mój namiot z  rzeczami i  potem ruszyłem dalej w góry. Całą drogę jechałem pod górę-mordęga. Widziałem piękny głęboki kanion i miasteczko przy nim (w Obrovac), a potem dalej wspinaczka, bo mało zjazdów). Zabrakło mi znowuż wody. Nie było cienia, chyba dostałem udaru słonecznego, bo chciało mi się wymiotować i było mi słabo. Zapytałem w górach w pewnej jedynej tu wulkanizacji jednego pana o wodę. Odpowiedział, że przyjechał tu do pracy samochodem i nie ma tu wody pitnej  tylko brudna do sprawdzania dętek, którą dowozi od czasu do czasu . Upał niemiłosierny a ja bez wody chyba było lekko z 40 stopni. Posmarowałem się mocno kremem z filtrem przed słońcem, ale i tak mocno paliło mnie ciało i twarz .Bardzo źle się czułem z uwagi na brak wody. Chyba się odwodniłem. Nie można było się nigdzie schować i brak cienia. W końcu położyłem się na karimacie w cieniu koło jakiegoś wcześniej ostrzelanego, opuszczonego domku. Leżałem, bo przez słońce źle ze mną było i tak ponad godzinę. Wreszcie ruszyłem dalej jak tylko odpocząłem, a tu dalej  brak cienia i do tego cały czas pod górę. Przejechałem od czasu do czasu mijając wygrzewające się na asfalcie żmije. Potem  blisko pobocza zauważyłem następne wijące się-koszmar. Uciekały  pod kamienie ewentualnie  pod krzaki. Ginęły w mgnieniu oka. Zrozumiałem, że na tym terenie (pełno  kamieni) jak na gruzowisku nie jestem w stanie przenocować z uwagi na węże. Jest ich tu dużo. Nie wiem czy wszystkie były jadowite. Taka żmija może się wśliznąć przez dziurkę od zamka w namiocie i wtedy byłby koniec, żadnej pomocy bym nie uzyskał. Mój rower jak postawiłem na podwójnej nóżce to samoistnie wykręcił  kierownicę tak mocno, że naderwał osłonę linki zmiany biegów. Wyrwał też 2 linki z gniazd. Narobiło mi to szkody. Zorientowałem się na mapie, że do Medugorja mam jeszcze ok. 300 km, więc spokojnie tyle dojadę z tą awarią zmiany biegów. Wymienię linki już w Polsce. W upale i ciągłych podjazdach dojechałem wreszcie do jakiejś wioski i skręciłem w bok do jakiegoś domku i zapukałem do drzwi. Jakaś kobieta dała mi ze studni wodę. Opiłem się wody wówczas niesamowicie i  doszłem do siebie. Wracałem od niej do głównej mojej trasy pod górę. Dopiero 2-3km przed Benkovac zjeżdżałem z góry (pierwszy konkretny zjazd). Byłem tego dnia naprawdę bardzo wyczerpany i zmęczony. Zapytałem jakiegoś chłopaka o nocleg, ale nic się nie dowiedziałem, bo nic nie rozumiał. Wreszcie zobaczyłem piętrowy niewykończony dom, a tam mężczyzna w wieku 40 lat z synem i córką siedzieli na kamiennej ławce przed domem. Zapytałem  o miejsce na namiot lub nocleg-  zgodził się na rozbicie namiotu, potem poczęstował mnie nawet napojem i  w końcu dał mi u siebie nocleg na parterze, wcześniej częstując mnie baraniną z rożna . Przyjechała potem jego żona i znajomi. Było miło. Naładowałem u nich baterie i wziąłem prysznic. Rano o 9.00 poczęstowali mnie kawą i napojem. Ich córce dałem w prezencie swoją lornetkę. Po wypiciu  kawy i napoju o 10.00 wyjechałem dalej, drogą nad Adriatyk na Biograd nad morzem  i dalej na Sibenik.

12.05.2007 Sobota: 61km Benkovac-Vodice

Rano wstałem i o 9.30, wypiłem dwie kawy i dalej w drogę. Na początku był zjazd i droga na Biograd nad morzem, więc skręciłem na Adriatyk. Na zjeździe z Benkovac przy drodze było źródło-pobrałem z niego wodę na drogę. Droga była średnia męcząca, ogólnie dobra. Pod koniec dzisiejszej jazdy zjechałem nad Adriatyk-skalisty brzeg i wykąpałem się pierwszy raz w życiu na morzu Adriatyckim. Wykąpałem się w ubraniu i w butach. Chciałem się zchłodzić na drogę, a buty chroniły mnie w wodzie przed jeżowcami na dnie morza .I rzeczywiście było ich pełno na dnie i skaliście. Woda niebieściutka i bardzo czysta. Później pojechałem dalej i zjadłem obiad (dwie puszki pomidorów w całości we własnym sosie). Córka Ania przysłała mi smsa, abym się nie spieszył, bo mam jeszcze 16dni do przyjazdu autokarem  żony Ewy do Medugorja, a mi zostało 240  km od Vodic do Medugoria. W Vodicach trafiłem do hotelu   "Orion" i były tu  super warunki. Poprałem sobie rzeczy, zrobiłem jedzenie i herbatę, wykąpałem się w basenie z świeżo wpuszczoną   wodą-odpocząłem po upalnej jeździe. Jadąc poboczem widziałem na asfalcie trzy kolejne węże. Musiałem uważać.

13.05.2007 Niedziela Vodice "0"km

Dzień Pański. Odpocząłem sobie cały dzień spałem, kąpałem się w basenie, oglądałem tv i modliłem się za tych, którzy mnie o to prosili i ludzi życzliwych oraz wrogów.

We Vodicach jest ok. 4km do jakiejś góry, na której była cerkvia. Cerkvia  po chorwacku to kościół. A ja o tym nie wiedziałem, myśląc, że to faktycznie cerkwia i nie byłem przez niedomówienie w kościele w niedzielę-była tylko modlitwa.

14.05.2007 poniedziałek 119km Vodice 2 km za Splitem

Spakowałem się z rana o 7.00 i zjadłem śniadanie. Po śniadaniu spakowałem torby i sakwy i o 8.15 start. Po niedzielnym odpoczynku pomimo upału czułem się naprawdę dobrze. W Sibeniku skręciłem w prawo, w kierunku morza nad brzeg Primosten. Myślę, że przez to uniknąłem sporo gór. Od czasu do czasu jechałem pod górę. Upał był niesamowity, brak cienia jak to w Chorwacji. Po drodze mijały mnie wozy campingowe i autokary niemieckie z lewa, a z prawa przepaści. Tu 98% turystów to są Niemcy. Po drodze na poboczu uciekały sobie od czasu do czasu wygrzewające się węże nawet zrobiłem niektórym fotki. Przy drodze kupiłem 1 kg czereśni, które zjadłem od razu łakomie. Chorwaci są tu inni niż jak w pierwsze dni gdy wjechałem do Chorwacji. Są mocno wyliczeni i pieniądz ma pierwszorzędne znaczenie dla nich, bywają nawet bezduszni. Czasami przypominają Austryjaków, których poznałem rok temu jak jechałem rowerem do Rzymu. Poruszają się przeważnie dobrymi samochodami, gdzie króluje Audi. Ciekawostka jak byłem tak w połowie drogi wyprzedzili mnie 3-4 seniorów kolarzy, a jak ich prześcignąłem w pewnym momencie jadąc pod górę jeden rzekł- "Surkowski"- zaskok. W Splicie chciałem zakończyć na dzień dzisiejszy moją tułaczkę pielgrzymkową i zrobić przerwę. Z racji, że nie ma specjalnie gdzie rozbić namiot bo tereny słabo zadrzewione i miejsca widoczne oraz kamieniste, pełno węży, rezerwaty,.Więc dlatego postanowiłem, że w Splicie pójdę spać do hotelu. Odjechałem kilka km dalej i wyjeżdżając ze Splitu musiałem nadrabiając  kilka km. Okazało się, że jeden hotel w Splicie był rekordzistą bo chciał za noc 127 Euro, drugi 89euro, a następny 76km. Wyjechałem  dlatego ze Splitu i 3km za nim zapytałem dziadka o nocleg, on kazał mi spróbować w pensjonacie 100m dalej. Dzięki niemu znalazłem nocleg w motelu "Tomi" poza miastem. Początkowo właścicielka motelu "Tomi" chciała 30euro, ale potem widząc, jak jestem zmęczony spuściła na 25euro,nawet dała mi podwieczorek po kąpieli pod prysznicem w moim pokoju. Podziwiałem zachód słońca nad Adriatykiem z tarasu, potem  na huśtawce w ogrodzie, a potem na balkonie i potem tradycyjnie zrobiłem opis w moim dzienniczku. Następnie trochę oglądałem TV,potem drobna modlitwa  za podróż, rodzinę, przyjaciół i spanko. Zapomniałem dodać, że pensjonat jest nad samym morzem, brzegiem Adriatyku z prawej strony widok na Split zachód słońca, plażę,. Cudownie i bajkowo po prostu.

15.05.2007 wtorek 2km za Splitem  i powrót do Splitu

Kontynuowałem drugą dobę od rana pobytem koło Splitu w pensjonacie "Tomi"

Od godziny 17.00, wybrałem się rowerem do Splitu po kąpieli w basenie. Byłem w Splicie w kościele na różańcu, ale nie do końca, ponieważ rower miałem pod kościołem i   ktoś go mógł mi go posprzątać. Pokręciłem się trochę po mieście, ale nic ciekawego (duże miasto portowe, lotnisko itd.). Najlepiej jednak jest nad brzegiem w pensjonacie Tomi. Potem zjadłem kolację (banany, kiełbasa w sosie, herbata). Obejrzałem TV, trochę taras, podziwiałem zachód słońca i poszedłem spać. W nocy trochę komary gryzły (off maks nie pomógł mi wiele).

16.05.2007 środa 2 km za Splitem

Rozpocząłem trzecią dobę pobytu w pensjonacie "Tomi". Z rana zrobiłem sobie jajecznicę na bekonie i wypiłem kawę z mlekiem. Tu jest tak pięknie nad brzegiem morza Adriatyckiego, że zastanawiam się czy dłużej nie zostać. Córka Ania smsem poinformowała mnie, że zdobyła adres, w Makarskiej 4km od morza za 15euro za noc. W związku z tym jutro jadę do Makarskiej. Na obiad zjadłem kluski w sosie pomidorowym z kiełbasą i tak się objadłem, że na kolację wypiłem tylko dwie kawy mleczne, a więc to ostatnia noc koło Splitu w pensjonacie "Tomi". Za noc wzięli ode mnie, 25 euro, więc za trzy noce 70euro. O 21.30, zgłodniałem i zrobiłem sobie chleb z masłem i pomidora. Czekam na wiadomość od żony Ewy, bo wróciła z Kruszwicy od teściów. Oglądałem TV i mecz przed pacierzem snem.

17.05.2007 czwartek 68km 2km za Splitem - Makarska

Wstałem z rana o 7.00 wziąłem prysznic i zjadłem na śniadanie- jajecznicę, potem spakowałem rzeczy i gary. Przeżyłem dwa stresy najpierw nie mogłem znaleźć paszportu aż się spociłem, a potem pieniędzy. Na szczęście najpierw znalazłem paszport był w spodniach już spakowanych, a portfel w torbie rowerowej przy rowerze. Odpocząłem, wypiłem kawę, spakowałem się i opłaciłem pożegnałem się z właścicielką. Wyruszyłem wkrótce po tym. Pogoda była dobra, trochę na początku wiało, ale potem znowu był upał. Po drodze piękne widoki  (przepaście, kilka set metrów nisko brzeg, a coraz wyżej jechałem robiąc fotki. Obiad zjadłem w zatoczce przydrożnej w górach nad przepaściami a nade mną wysokie góry a nisko na dole Morze Adriatyckie. Zrobiłem mnóstwo fotek, które zabierały mi dużo czasu- były takie niesamowite widoki. Wreszcie w 2/3 drogi, akurat gdy robiłem fotki, dojechali do mnie z tego samego kierunku Francuzi  sakwiarze z dużo mniejszymi bagażami. Byli zszokowani moim bagażem na rowerze. Ja wolę samotność - bezpieczniejsza jazda na zjazdach, wolność dotycząca decyzji  stawania, jazdy wyboru miejsc noclegowych (ja wolę lasy , zagajniki, pola - bez wygód). Francuzi  jadą gdzieś za Makarską, nawet zaproponowali mi abym z nimi pojechał, ale ja wolę samotność i wolność jak ptak (gdzie chcę i kiedy chcę stanę, zrobię zdjęcia, kiedy chcę jadę dalej, robię postój i kiedy chcę robię przerwy na  jedzenie). Na tym polegają plusy samotności i spokoju. Wreszcie dojechałem sam do Makarskiej i tam znalazłem nocleg dzięki córce Ani, która znalazła w Internecie za 15euro kwaterę. Pytałem ludzi jak tam dotrzeć, ale mówili nie konkretnie. Wreszcie jakiś rowerzysta w kombinezonie bezinteresownie pomagał mi, jadąc ze mną znaleźć tą kwaterę- mocno się angażując, aż wydał się mi dziwny(niesłusznie). Podałem mu numer telefonu do tego pensjonatu i on zadzwonił ze swojego telefonu i ściągnął właścicielkę po mnie okazało się, że byliśmy blisko. Podziękowałem mu i się rozstaliśmy. Za kilka godzin spotkałem go na mieście ponownie, gdy spacerowałem i robiłem zakupy. Okazało się, że był to Bośniak. Wieczorem na kwaterze trochę posiedziałem na podwórku na ławce pijąc kawę od gospodarzy. Posiedział trochę ze mną mąż gospodyni Milan, który jak się okazało jest rybakiem, a potem czas spać. Z Makarskiej do Gadać-45km, Z Gradach do Ploce-13km, z Ploce do Lubuski-30km, z Lubuski do Medugorja 10km-trasa, która mnie czeka.

18.05.2007 piątek Makarska

Rano od 7.00 się obudziłem. Rozpocząłem od kąpieli, potem śniadanie, zrobiłem sobie jajecznicę na boczku i kawę z mlekiem - bardzo to lubię. Na moim balkonie siedział sobie kotek, dałem mu trochę boczku-wrąbał to szybko. Potem pisałem smsy do Polski,a rodzina przesyłała to do mojej bardzo miłej i życzliwej koleżanki informatyczki Bogny. Składam jej tu za całość wielką wdzięczność-to wspaniała kobieta. Moja  szefowa  Ola Dzięgiel ma dzisiaj imieniny, więc wysłałem jej życzenia-też  zalicza się do życzliwych mi ludzi. Za oknem mojego pokoju (przy tarasie rosną cytryny na drzewie). Pogoda dzisiaj była taka sobie, wiał silny wiatr, chmury i przebijające się słońce. Wybrałem się do miasta na zakupy i spacer oraz do kościoła pomodlić się w intencjach obiecanych w Polsce. Zrobiłem dużo pięknych fotek . Po powrocie wieczorem o 21.00 zjadłem bułkę z szynką i wypiłem herbatę. Ceny żywności są tu zbliżone do naszych. W kuchni zastałem właścicielkę przygotowującą jeszcze jedne pomieszczenie do sezonu. Pies na dole- Kati już mnie poznaje i się cieszy jak wracam, już nie szczeka na mnie.

19.05.2007 Sobota Makarska

Minęła druga nocka w Makarskiej. W nocy było stosunkowo chłodno i nie ustawał wiatr. Okno mam zawsze otwarte na całość i balkon.Dziś chmury na niebie i słabo przebijające się słońce przez nie. Wiatr w dzień ucichł i wyszło słońce. Pojechałem 25km za Makarską kierunek na Plocie bez bagaży-turystycznie. Po drodze zjechałem w dół na brzeg. Tam jest piękny port, restauracje, miejscowość wypoczynkowa, pełno jachtów wczasowiczów-głównie Niemców. Pojechałem dalej i zwiedziłem kolejne porciki-Drasnice, Igrane i wróciłem po południu do Makarskiej. Wyjeżdżając wcześniej z Makarskiej spotkałem grupę rowerową z Czech, która spała na statku-jachcie a w ciągu dnia pokonują bez bagaży etapy górskie. Porobiłem sobie z nimi fajne fotki. Podziwiali mnie-Polaka rowerzystę, aż mi było głupio. Już poza sklepem spożywczym niegdzie nie pojechałem na koniec dnia. Wypiłem kawę i zrobiłem sobie kolację- chleb z dżemem oraz z szynką i herbatę. Potem tradycyjnie opis w dzienniku okrętowym, odebrałem smsy od rodziny-Ani i Ewy (rady-jak jechać do Medjugorja) i potem poszedłem spać.

20.05.2007 Niedziela - Dzień Pański Makarska

Zakończyłem trzecią nockę w Makarskiej. Wstałem o 7.30 rano. Wypiłem kawę z mlekiem, potem na godzinę 9.00 do kościoła poszedłem. Msza św , spowiedź, komunia święta-dla mnie to podstawa wszystkiego, tym bardziej, ze ciężko mi z moimi grzeszkami-mam ich sporo. Po mszy powrót i śniadanie (jajecznica, chleb z masłem) potem małe pranie. Wkładki mi się zniszczyły w moich jedynych czerwonych butach. Po kawie na kwaterze wybrałem się w góry do nowego budowanego kościoła -był piękny wewnątrz, z zew nie wykończony. Tam ksiądz z grupą miał próbę, ale chociaż mogłem się pomodlić-nie czułem się dzięki temu taki samotny-czasami mi tego brakowało. Wróciłem do domu zjadłem  trzy pomarańcze, wziąłem prysznic, opisałem w dzienniczku cały dzień,  paciorek i spać. Dziś przejechałem rowerem po okolicach  Makarskiej ok27 km.

21.05.2007 Poniedziałek Verric - powrót do Makarskiej

Jestem po czwartej nocce w Makarskiej. Obudziłem się wcześnie o 6.00. Postanowiłem się wybrać rowerem na 7.00 rano na mszę świętą do miasta. Przyjąłem komunię świętą. Na rynku kupiłem cebulę, cukier i śmietanę. Po śniadaniu mnie zamuliło i wzmogło mnie na leżenie i małą drzemkę. Następnie wybrałem się za telefoniczną namową żony Ewy do Vepric (chorwackie Lourd). Rzeczywiście piękne miejsce kultu i modlitwy ok. 2 km za miastem- kierunek na Split. Pomodliłem się za tych, którym obiecałem modlitwę i za kolegę z pracy Lucjana Dempca, który w nocy popełnił samobójstwo, tym bardziej, że bardzo go lubiłem i było mi bardzo smutno z tego powodu co się stalo. Dostałem to w informacji od kolegi Janka z Polski. Smutna sprawa, biedny człowiek, nie miał go kto wesprzeć psychicznie. Potrzeba mu teraz dużo modlitwy - to dla mnie wezwanie. Potem wróciłem na plażę - Makarska, aby posiedzieć na ławeczce. Wróciłem do swojego pokoju, zjadłem kolację i zabrałem się za pranie, suszenie namiotu i śpiworu. Herbatę wypiłem i tak minął dzień.

22.05.2007 Wtorek Makarska

Jestem po piatej nocce w Makarskiej. Wstałem dosyć późno, bo o 8.00. Na śniadanie zjadłem chleb z kiełbasą, kawę z mlekiem i pomarańcze. Poszedłem później na krótki spacer. Wreszcie po powrocie wiatr ostro wiał i zaczęło padać na ok. 25minut i przestało. Zrobiło się trochę chłodniej i wyszło słońce. Zacząłem w domu gotować makaron, kiełbasę i jajka. Poszedłem na miasto i w jakimś warsztacie załatwiłem sobie olej do łańcucha. Swój zgubiłem jak mi się zerwała linka od biegów kilka dni temu. Nasmarowałem sobie łańcuch przygotowując się do jutrzejszej drogi do Medugorja (Bośnia i Hercegowina). O 18.00 wsiadłem jeszcze na rower i pojechałem do kościoła na mszę świętą na 19.00. Po powrocie kolacja (chleb z kiełbasą, oliwki) i poszedłem spać. Wieczorem zerwał się silny wiatr. Noc spokojna.

23.05.2007 Środa 116,5km Makarska - Medugorje

Obudziłem się wcześnie bo o 6.00 i nie mogłem zasnąć. Zabrałem się więc najpierw za kąpiel, potem za pichcenie na drogę (jajecznica na kiełbasie, makaron). Całość zchłodziłem w lodówce i zapakowałem do plastikowego pojemnika na drogę. Śniadania nie chciało mi robić. Zrobiłem sobie kawę z mlekiem i po wypiciu jej zacząłem się pakować, zapłaciłem gospodarzom 80 euro za 6 dni i pożegnałem się.Byli bardzo mili. Pojechali oni od razu do miasta po pożegnaniu się ze mną, a ja zaraz po nich też wyjechałem. Najpierw cofnąłem się do głównej ulicy, a potem już były same góry, aż do Plocie. Od Ploci trochę gór i przepaści, ale w końcu teren nizinny nad rzeką Neretvą. Przekroczyłem granicę chorwacko-bośniacką w Metković. Cały czas był teren głównie nizinny, czasami lekkie wzniesienia, aż do Caplina i tu zaczęły się już konkretne góry. Nieźle się namęczyłem w strasznym upale. Wcześniej nasmarowałem się kremem osłaniającym od słońca. Dużo było zawijasów na trasie w kanionie, a w nim rzeka. Dosyć szybko przekroczyłem granicę Bośni. Dalej były też góry. Tereny mało albo wcale zaludnione. W Bośni było dużo biedniej i drogi gorsze. Czasem mijałem jakiś meczet.

Aż ostatnie 4-5km jechałem po prostej bez specjalnych wzniesień.Mijały mnie czasem autokary niemieckie. 2 km od Medugorja zobaczyłem dom z pięknym ogrodem po prawej stronie drogi. Była tam grupa Litwinów z autokarem z tabliczką LI. Zatrzymałem się koło ogrodu i zainteresował się mną właściciel posesji. Zaprosił mnie na czereśnie i kawę. Było bardzo miło. Udało mi się przekonać właścicieli na dobrą cenę za nocleg i prysznic 5 euro za dobę. Obejrzałem pokój na poddaszu, był nowy i jeszcze niewykańczony w stanie surowym. W Medugorju nocleg, który poleciła mi żona był za 11 euro, więc odpuściłem sobie i wybrałem tańszą opcję. W międzyczasie wybrałem się do samego Medugorja i tam rozpoznał mnie z autokaru Italii ksiądz Polak, który pracuje we Włoszech. Porozmawialiśmy sobie o mojej rowerowej pielgrzymce-był bardzo zainteresowany i ciekawy. Przysłuchiwało się nam dwóch Włochów. Wspominałem o zeszłorocznej mojej pielgrzymce rowerowej do Rzymu. Pytali się o szczegóły. W końcu wróciłem na nocleg do pielgrzymów- Litwinów. Szef Litwinów okazał się bardzo gościnny jak się dowiedział, że przyjechałem z Polski na rowerze. Tam syn gospodarzy Mario przygotował dla mnie pokój na III piętrze w tym surowym jeszcze pomieszczeniu. Wstawił mi łóżko przy mojej pomocy i taboret. Dla mnie to było wystarczające. Litwini poczęstowali mnie piciem, a właściciele czereśniami i kawą. Litwiński kierownik pielgrzymki zaprosił mnie na kolację i  6.30 następnego dnia na śniadanie oraz wyjazd autokarem razem z nimi do Medugorja na mszę świętą, górę objawień  Podbrdo, i wspólne z nimi pielgrzymkowanie itd. Byli dla mnie bardzo gościnni, mili, życzliwi. Wieczorem  poszedłem położyć się spać, ale miałem trudności w zaśnięciu z wrażenia jakich dobrych ludzi Pan mi zsyła-czuje się tu gościnność pochodzącą od Matki Bożej Medugorskiej- cudownie.

24.05.2007 Czwartek - Medugorje

Obudziłem się wcześnie bo o 5.30. Umówiony byłem z grupą wileńską autokarową na 6.30 śniadanie i wyjazd na Podbrdo. Tam zrobiło się pochmurno i zaczęło padać przy figurze Matki Bożej na górze. Pokrótce nastąpił więc  powrót do autokaru. Wróciliśmy przemoczeni. Odpoczynek i spacerem do miasta, a tam spotkanie w Sali z franciszkaninem. Msza św. o godz. 19.00 i adoracja do 21.00 i powrót do z młodą panną Anetą i jej babcią piechotą, do domu. Dzień piękny i upalny i bardzo udany

25.05.2007 Piątek - Medugorje

Obudziłem się o 6.00 i poszedłem do łazienki i na dół gdzie spotkałem Stanisława (kierownika pielgrzymki). Były też siostry bliźniaczki i postanowiłem im pomóc w kuchni. Stanisław zrobił mi kawę i o 8.30 wyjazd do Sirokiego Brijegu, do Ojca Jozo Zofko-pierwszego proboszcza Medugoria-świadka objawień dzieci widzących. Tam na miejscu czekaliśmy na niego 1,5 godziny. Przybył w końcu i wygłosił kazanie i rozważania. Zrobiłem potem mu fotki i w miejscu śmierci 34 męczenników (komuniści polali ich benzyną i żywcem podpalili obok kościoła (zginęli za wiarę i krzyż, którego się nie chcieli wyprzeć) .Potem powrót  do Medugoria na mszę św. autokarem do Medugorja na 19.00 a wcześniej poszedłem do spowiedzi. Wyspowiadał mnie spotkany wcześniej w pierwszy dzień kapłan polski z Włoszech.. Powróciłem do nastroju, który miałem po spotkaniu z Ojcem Jozo. Powiedział o tym, że ludzie bogaci patrzący tylko na euro są grzesznikami i należy się za nich modlić. Wieczorem przed snem wypiłem kawę w towarzystwie księdza i grupy wileńskiej , potem poszedłem do swojego pokoju spać, bo z rana planowali o 4.30, iść na  górę Kriżevac-(droga krzyżowa) więc wstać muszę o 4.00.

26.05.2007 Sobota - Medugorje

Wstaliśmy rano o 4.00 i poszliśmy na górę Kriżevac. Po zejściu z góry wróciliśmy autokarem do domu i zjedliśmy posiłek, a następnie wyjazd nad wodospady. Był upał, słońce-opalanie , pływanie, a po powrocie obiad zjadłem z grupą litewską. Następnie różaniec w Medjugorju i msza św. Na głównym placu-ołtarzu polowym. Wróciłem  na nocleg piechotą wieczorem i poszedłem spać.

27.05.2007 Niedziela - Medugorje

Msza św. o 6.30 rano. Piechotą doszliśmy do kościoła na skróty razem ze Stanisławem-kierownikiem grupy litewskiej. Po powrocie spotkaliśmy grupę polską i zaprosili nas do siebie to swojego pensjonatu "Magnifikat". Po wyjeździe litwinów  do siebie do Wilna o 9.00 i powrocie właścicielki  Ivanki podziękowałem, rozliczyłem  i pożegnałem się z nią. Udałem się do kaplicy na 12.00 gdy grupa Polaków z Austrii wychodziła z kościoła. Udałem się z nimi na ich zaproszenie na obiad do pensjonatu "Magnifikat". Po obiedzie poszedłem spać, bo przez 2 dni wstawałem bardzo wcześnie, potem wstałem i pojechałem rowerem na miasto- objechałem wkoło całe Medugorje. Wróciłem do pensjonatu o 22.00. Umyłem się i poszedłem spać.

28.05.2007 Poniedziałek - Medugorje

Straszna ulewa aż do południa. Rano poszedłem do kaplicy w Oazie Pokoju w Medugoriu  gdzie była figura Pana Jezusa na krzyżu w kapliczce. Pan Jezus miał na całym ciele włosy figura wyglądała jak żywa. Porobiłem odpowiednie fotki. Rozmawiałem z jedną z sióstr zakonnych i naszą grupą Polaków z Austrii. Były tam jeszcze dwie grupy polskie. Msza św. była w kaplicy na 13.00. O 14.00 był obiad i potem postanowiłem pozostać w pensjonacie i wziąłem kąpiel. Później pojechałem rowerem do sklepu poszukać miskę do kąpieli dla małego mojego wnuczka  Huberta do kąpania. Miała wkrótce przyjechać moja żona Ewa z córka Anią i Moniką, Robertem i wnuczkiem Hubercikiem. O 21.30 przyjechali do Medugorja, ale ja nocowałem w Magnifikat.

29.05.2007 Wtorek - Medugorje

Po śniadaniu wyjechałem z pensjonatu i jeździłem cały czas po mieście. Wreszcie spotkałem się z rodziną. Nocowałem z nimi u Luby-miejscowej gospodyni. Było sielankowo z rodziną.

30.05.2007 Środa - Medugoje w domu u Luby

O godzinie 9.30 wyszliśmy z rodziną na drogę krzyżową na Kriżevac. Byliśmy bardzo długo na drodze krzyżowej. Na każdej stacji zatrzymywaliśmy się bardzo długo rozważając w obecności kapłana. Ania zabrała ze sobą Huberta w nosidełku na tą wysoką górę, na której jeszcze do tego trochę padało. O godzinie 15 skończyliśmy i zeszliśmy z góry. Autokar nas zabrał z pod góry  do domu noclegowego. O 17.30 był różaniec potem msza św. i do domu. Od 21.30 do 23.00 była Adoracja Najświętszego Sakramentu. Cały dzień pościliśmy o chlebie i wodzie.

31.05.2007 Czwartek - Medugoje-Mostar

Wstałem, zjedliśmy śniadanie i wyjechaliśmy do Sirokiego Brijegu do ojca Jozo, a potem pojechaliśmy do Mostaru żeby pozwiedzać. W Mostarze widzieliśmy stary odbudowany most zniszczony po wojnie. Wieczorem po różańcach, mszy i adoracji przed Najświętszym Sakramentem poszedłem na spacer i lody. Kupiliśmy też sobie buty. Pogoda była ładna. Wieczorem w Medugorju poszliśmy na mszę na 19.00 wcześniej, był różaniec na 18.00.

1.06.2007 Piątek - Medugorje

Wstaliśmy o 8.00. Pościliśmy o chlebie i wodzie. Odwiedziłem rowerem górę objawień Podbrdo. Odmówiłem różaniec i pokutę potem o 18.00, był różaniec, msza św. i adoracja Krzyża do godziny 21.00. Powrót do domu

2.06.2007 Sobota - Medugorje

Poszedłem na objawienie Matki Bożej na 7.00 rano. W wielkiej Sali czekało już bardzo dużo ludzi i był ścisk. O 13.00 poszedłem z Anią, Robertem i Moniką na lody i pizzy, bo Ewa od rana do 19.30 była w Sirjokim Brijegu na spotkaniu Wspólnoty Pobratymców Pobratymców Ojca Jozo. O 18.00 różaniec potem msza św. oraz po 20.00 modlitwa o uzdrowienie duszy i ciała do 20.30. Pogoda cały dzień piękna.

3.06.2007 Niedziela - Medugorje

Od rana trochę regulowałem rower (biegi) i przejechałem się po Medugorju.

Zjadłem lody z córką Anią, Moniką i Robertem. Msza św. na 19.00 a wcześniej był różaniec. Pogoda bardzo słoneczna i ciepła. Hubert trochę płakał przez upał. Dzisiaj były moje imieniny kupiłem, więc ciastka dla grupy i zjedliśmy wieczorem przy kawie.

4.06.2007 Poniedziałek - Medugorje

Rano gospodyni Lubica zrobiła na śniadanie jajecznicę i potem kawę. Popakowaliśmy się i wyjechaliśmy o 11.45 z Medugorja. Pojechaliśmy jeszcze do Tichaliny i tam była msza św. o 13.00 i dalej wracaliśmy. Przez Split, Węgry i Budapeszt.

5.06.2007 Wtorek Ballaton - Kraków (Miłosierdzie Boże)

Dalszy powrót autokarem przez Ballaton i jeziora Plitvickie. Nie zatrzymywaliśmy się. O 1.30 w nocy przez Budapeszt drogą A2 na Słowację. O 4.00 rano przez Słowację. O 6.00 granica słowacko-polska. O 10.00 byliśmy w Krakowie w Miłosierdziu Bożym i była msza św. O 12.00 śniadanie i o 15.00 koronka do Miłosierdzia Bożego. O 17.00 kolacja i potem lody pod parasolem z rodziną- żoną, córkami i Robertem oraz wnuczkiem Hubertem 20.30 poszedłem z rodziną na spacer i na apel. Nocleg w domu pielgrzyma- blisko parkingu. O 22.00 poszedłem wraz z rodziną spać.

6.06.2007 Kraków Miłosierdzie Boże-Łódź-Konin-Licheń-Gdynia

O 7.45 wyjechaliśmy w dalsza drogę. Wieczorem byliśmy już w domu.

Leszek Hański - moja strona www

KONTAKT
leszeczek15@wp.pl
Wróć do spisu treści